niedziela, 6 kwietnia 2014

Junkers 188 z dna jeziora Mamry

Jak widać po datach bloga zawiesiłem z braku czasu jednak nadal w wolnych chwilach kopałem w
internecie na temat powojennych wraków w Polsce. Aż trafiłem na historię, która po prostu musiałem opisać...

"Jesienią 1961r. ekipa płetwonurków "Rekina" odnalazła na dnie jeziora Mamry na głębokości 12m cały dwusilnikowy samolot wywiadowczy dalekiego zasięgu Junkers "JU-188 D-2". 6-ciu naszych płetwonurków w ciągu 9-ciu dni wydobyło na brzeg koło Węgorzewa kompletny samolot. W kadłubie znajdowały się dwie duże kamery fotograficzne oraz najnowsza niemiecka elektronika wraz z radarem. Samolot wyprodukowano 9.10.1944r, a wylądował w całości na tafli zamarzniętego jeziora w styczniu 1945r. wskutek awarii silnika.”

Z opisu wynika, że był to niezwykle zachowany eksponat. Nie uległ zestrzeleniu, nie rozpadł się na kawałki. On po prostu wylądował i został porzucony. Kopiąc dalej dotarłem do dość długiego opowiadania świadka tamtych wydarzeń oraz samego wydobycia p. Jerzego Janczukowicza. Poniżej najciekawsze fragmenty:

 "Zapada decyzja o jego wydobyciu. Z Giżycka wypożyczony zostaje holownik i dwie barki, które
podpływają nad wrak samolotu. Nurkujemy: samolot jest cały i ogromny! Stoi na piaszczystym dnie jak na lotnisku. Widoczność wspaniała! Porośnięty małżami i „udrapowany” sieciami rybackimi - wyglądającymi tak jak siatki maskujące na wojskowym lotnisku! Kabina jest otwarta, załogi nie ma! Ponad kabiną obrotowa wieżyczka z groźnie wystającym ciężkim karabinem maszynowym. Z przodu pleksiglasowej kabiny wystają jakieś pręty: później stwierdziliśmy, że to są anteny radarowe! Samolot ma schowane podwozie, stąd oba śmigła są uszkodzone: mają pourywane końcówki! Żadnych więcej uszkodzeń samolotu nie stwierdzono. Na pojedynczym sterze kierunku, na ogonie: duża swastyka zdradza przynależność samolotu. Wiemy już, z kim mamy do czynienia! Wyciągamy wnioski: to nie jest samolot zestrzelony, jest cały! Musiał lądować na lodzie lub wodzie ze schowanym podwoziem, aby nie kapotować. Stąd uszkodzone śmigła."

"Nie jest to bombowiec: na zewnętrznej części kabiny znajdujemy tabliczkę znamionową: jest to Junkers Ju 188 D2. Później rozszyfrowujemy te symbole: jest to samolot wywiadowczy dalekiego zasięgu: takie właśnie samoloty stacjonowały na norweskim lotnisku w Kirkenes, skąd śledziły konwoje alianckie transportujące zaopatrzenie wojenne do Murmańska, dla ówczesnego alianta, czyli ZSRR. I naprowadzały na te konwoje „wilcze stada”, czyli niemieckie U-Booty lub samoloty bombowe."

"Penetrujemy wnętrze samolotu. W zbiornikach skrzydłowych jest jeszcze benzyna! „Miejscowi” spuszczają ją do swoich motocykli: świetnie się im na tym jeździ! W kadłubowych zbiornikach pełno żółtawego oleju. Wszędzie w kadłubie elektronika. W tylnej części kadłuba odkrywamy dwie wielkie kamery fotograficzne. Wymontowujemy je i zabieramy do Gdańska. Są błony fotograficzne! Całą broń, w jaką wyposażony jest samolot, zabiera wojsko: 3 ciężkie karabiny maszynowe zamontowane w kadłubie, dużo amunicji. Szkoda nam szczególnie ręcznej rakietnicy z kabiny i pistoletu maszynowego MP-40. W kabinie znajdujemy też skórzaną teczkę, w której są mapy naklejone na folię aluminiową, z terenów Włoch i Jugosławii. Nic z tego nie rozumiemy. Co robił w takim razie ten samolot na Mazurach? Ale losy wojenne są zawsze „pokręcone” i tajemniczo zaskakujące."

A teraz uwaga najlepsze:

"Po dokładnych oględzinach ustalamy sposób wydobycia samolotu: podczepiamy stalowe liny pod skrzydła z silnikami (bo on jest dwumotorowy), a kadłub przed ogonem też oplatamy linami i podajemy na barki. Tam przy użyciu zwykłych budowlanych ręcznych kołowrotów podnosimy w ciągu kilku godzin fizycznej pracy cały samolot, aż widzimy, jak opiera się o dno barek. Teraz holownik holuje ten cały zestaw do brzegu. W pewnym momencie podczepiony pod barkami samolot uderza w dno - zatrzymujemy się. Liny zostają odczepione, barki zwolnione odpływają. Najpierw zwolniona zostaje lina trzymająca ogon samolotu, który opada na dno. Samolot oboma silnikami, a silniki zamontowane są przed skrzydłami, napiera na dna barek, aż ulegają one wyłamaniu! Opadają na dno. Z pobliskiej Jednostki Wojskowej z Węgorzewa udaje nam się wypożyczyć dwa gąsienicowe ciągniki artyleryjskie Mazur, które wjeżdżają do wody: podajemy liny i zaczyna się wyciąganie samolotu na brzeg. Jeden Mazur ciągnie linę „ogonową” - stalowa cienka lina szarpana przez silny ciągnik gąsienicowy przecina aluminiowy kadłub samolotu jak brzytwa! Samolot, który jeszcze rano był cały na dnie jeziora, teraz już jest bez ogona, bez silników... ale i tak jego los jest już od dawna przesądzony: on ma trafić jako złom do huty aluminium w Skawinie, gdzie ta „hitlerowska wojenna maszyna” ma zostać przetworzona w „pokojowe” 12.343 łyżki aluminiowe do barów mlecznych!"

"To był rok 1961. To były zupełnie inne czasy: nikt wówczas nie myślał o takim znalezisku jako o ewentualnym eksponacie do muzeum - gdzie można by pokazać następnym pokoleniom, z jaką to techniką i siłą przyszło nam walczyć przez 6 lat ostatniej wojny. Nasze muzea wypełnione „zwycięską techniką radziecką” nie potrzebowały jakichś tam pohitlerowskich eksponatów."

Niech żyje socjalizm... Dziś taki samolot byłby perełką każdego muzeum na świecie!

Wykorzystano części artykułu ze strony Pobitwie.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz