Jak widać po datach bloga zawiesiłem z braku czasu jednak nadal w wolnych chwilach kopałem w
internecie na temat powojennych wraków w Polsce. Aż trafiłem na historię, która po prostu musiałem opisać...
"Jesienią 1961r. ekipa płetwonurków "Rekina" odnalazła na dnie jeziora
Mamry na głębokości 12m cały dwusilnikowy samolot wywiadowczy dalekiego
zasięgu Junkers "JU-188 D-2". 6-ciu naszych płetwonurków w ciągu 9-ciu
dni wydobyło na brzeg koło Węgorzewa kompletny samolot. W kadłubie
znajdowały się dwie duże kamery fotograficzne oraz najnowsza niemiecka
elektronika wraz z radarem. Samolot wyprodukowano 9.10.1944r, a
wylądował w całości na tafli zamarzniętego jeziora w styczniu 1945r.
wskutek awarii silnika.”
Z opisu wynika, że był to niezwykle zachowany eksponat. Nie uległ zestrzeleniu, nie rozpadł się na kawałki. On po prostu wylądował i został porzucony. Kopiąc dalej dotarłem do dość długiego opowiadania świadka tamtych wydarzeń oraz samego wydobycia p. Jerzego Janczukowicza. Poniżej najciekawsze fragmenty:
"Zapada decyzja o jego wydobyciu. Z Giżycka wypożyczony zostaje holownik i
dwie barki, które
podpływają nad wrak samolotu. Nurkujemy: samolot jest
cały i ogromny! Stoi na piaszczystym dnie jak na lotnisku. Widoczność
wspaniała! Porośnięty małżami i „udrapowany” sieciami rybackimi -
wyglądającymi tak jak siatki maskujące na wojskowym lotnisku! Kabina
jest otwarta, załogi nie ma! Ponad kabiną obrotowa wieżyczka z groźnie
wystającym ciężkim karabinem maszynowym. Z przodu pleksiglasowej kabiny
wystają jakieś pręty: później stwierdziliśmy, że to są anteny radarowe!
Samolot ma schowane podwozie, stąd oba śmigła są uszkodzone: mają
pourywane końcówki! Żadnych więcej uszkodzeń samolotu nie stwierdzono.
Na pojedynczym sterze kierunku, na ogonie: duża swastyka zdradza
przynależność samolotu. Wiemy już, z kim mamy do czynienia! Wyciągamy
wnioski: to nie jest samolot zestrzelony, jest cały! Musiał lądować na
lodzie lub wodzie ze schowanym podwoziem, aby nie kapotować. Stąd
uszkodzone śmigła."
"Nie jest to bombowiec: na zewnętrznej części
kabiny znajdujemy tabliczkę znamionową: jest to Junkers Ju 188 D2.
Później rozszyfrowujemy te symbole: jest to samolot wywiadowczy
dalekiego zasięgu: takie właśnie samoloty stacjonowały na norweskim
lotnisku w Kirkenes, skąd śledziły konwoje alianckie transportujące
zaopatrzenie wojenne do Murmańska, dla ówczesnego alianta, czyli ZSRR. I
naprowadzały na te konwoje „wilcze stada”, czyli niemieckie U-Booty lub
samoloty bombowe."
"Penetrujemy wnętrze samolotu. W zbiornikach skrzydłowych jest jeszcze
benzyna! „Miejscowi” spuszczają ją do swoich motocykli: świetnie się im
na tym jeździ! W kadłubowych zbiornikach pełno żółtawego oleju. Wszędzie
w kadłubie elektronika. W tylnej części kadłuba odkrywamy dwie wielkie
kamery fotograficzne. Wymontowujemy je i zabieramy do Gdańska. Są błony
fotograficzne! Całą broń, w jaką wyposażony jest samolot, zabiera
wojsko: 3 ciężkie karabiny maszynowe zamontowane w kadłubie, dużo
amunicji. Szkoda nam szczególnie ręcznej rakietnicy z kabiny i pistoletu
maszynowego MP-40. W kabinie znajdujemy też skórzaną teczkę, w której
są mapy naklejone na folię aluminiową, z terenów Włoch i Jugosławii. Nic
z tego nie rozumiemy. Co robił w takim razie ten samolot na Mazurach?
Ale losy wojenne są zawsze „pokręcone” i tajemniczo zaskakujące."
A teraz uwaga najlepsze:
"Po dokładnych oględzinach ustalamy sposób wydobycia samolotu:
podczepiamy stalowe liny pod skrzydła z silnikami (bo on jest
dwumotorowy), a kadłub przed ogonem też oplatamy linami i podajemy na
barki. Tam przy użyciu zwykłych budowlanych ręcznych kołowrotów
podnosimy w ciągu kilku godzin fizycznej pracy cały samolot, aż widzimy,
jak opiera się o dno barek. Teraz holownik holuje ten cały zestaw do
brzegu. W pewnym momencie podczepiony pod barkami samolot uderza w dno -
zatrzymujemy się. Liny zostają odczepione, barki zwolnione odpływają.
Najpierw zwolniona zostaje lina trzymająca ogon samolotu, który opada na
dno. Samolot oboma silnikami, a silniki zamontowane są przed
skrzydłami, napiera na dna barek, aż ulegają one wyłamaniu! Opadają na
dno. Z pobliskiej Jednostki Wojskowej z Węgorzewa udaje nam się
wypożyczyć dwa gąsienicowe ciągniki artyleryjskie Mazur, które wjeżdżają
do wody: podajemy liny i zaczyna się wyciąganie samolotu na brzeg.
Jeden Mazur ciągnie linę „ogonową” - stalowa cienka lina szarpana przez
silny ciągnik gąsienicowy przecina aluminiowy kadłub samolotu jak
brzytwa! Samolot, który jeszcze rano był cały na dnie jeziora, teraz już
jest bez ogona, bez silników... ale i tak jego los jest już od dawna
przesądzony: on ma trafić jako złom do huty aluminium w Skawinie, gdzie
ta „hitlerowska wojenna maszyna” ma zostać przetworzona w „pokojowe”
12.343 łyżki aluminiowe do barów mlecznych!"
"To był rok 1961. To były zupełnie inne czasy: nikt wówczas nie myślał o
takim znalezisku jako o ewentualnym eksponacie do muzeum - gdzie można
by pokazać następnym pokoleniom, z jaką to techniką i siłą przyszło nam
walczyć przez 6 lat ostatniej wojny. Nasze muzea wypełnione „zwycięską
techniką radziecką” nie potrzebowały jakichś tam pohitlerowskich
eksponatów."
Niech żyje socjalizm... Dziś taki samolot byłby perełką każdego muzeum na świecie!
Wykorzystano części artykułu ze strony Pobitwie.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz